Rozdział VI

Amegakure kilka lat po masakrze klanu Uchiha



Z daleka zobaczył, że ktoś zajmuje jego miejsce, które przypominało mu dom. Dawało mu namiastkę tego, co przepadło lata temu, oddając spokój jego duszy.
Jezioro otoczone z trzech stron lasem, a z jednej zaś małą plażą, na której znajdował się niewielki pomost. To na nim zwykł przesiadywać, pozwalając sobie pogrążyć się we wspomnieniach. To miejsce przypominało mu bardzo podobny zbiornik wodny znajdujący się niedaleko dzielnicy, w której mieszkali Uchiha.
Teraz jednak jego miejsce było zajęte. Nie spodziewał się, że zastanie tutaj kogoś. Zwłasza że znajdował się na granicy niemal trzech Wiosek. Teoretycznie wciąż był w Ame, jednak wystarczyło kilka kroków w jedną czy drugą stronę, a byłby w Kusa, bądź w Kraju Ognia.
Westchnął cicho, widząc, iż osoba siedząca na pomoście nie jest wcale obca. Łopoczący na wietrze czarny płaszcz w czerwone charakterystyczne chmury, oznaczał tylko jedno.
Ktoś z Akatsuki odkrył jego azyl.
- Konan, co tu robisz? - zapytał, gdy był już wystarczająco blisko, by kobieta mogła go usłyszeć.
- Wyglądasz lepiej. Kim ona jest, że za każdym razem ucinasz temat swojej choroby? - zapytała łagodnie, wciąż patrząc na taflę wody, w dłoniach zaś trzymając papierowy kwiat. Itachi spojrzał na nią uważnie. Nie spodziewał się, że akurat ona odkryje to tak szybko. Chciał zatrzymać wszystko w tajemnicy. Nie wiedział konieczności mieszania w ich sprawy Yuzurihy.
- Czy to ważne? - zapytał, nieco chłodniej niż zamierzał.
Obserwował jak niebieskowłosa podnosi się z miejsca, upuszczając origami do wody i odwraca twarzą do niego. Nie mógł przywyknąć do jej powagi, małomówności. Konan za bardzo przypominała mu siebie samego. Trzymała wszystko, gdzieś głęboko w sobie, tak by nikt nie odkrył, co naprawdę czuje.
- Uważasz, że możesz jej zaufać? - zapytała spokojnie, nie reagując na złość skierowaną w swoją osobę.
- Skąd pewność, że to kobieta? - parsknął cicho i zrobił kilka kroków, zatrzymując się przy kobiecie, że ich ramiona niemal się stykały.
- To widać. Jak i to, że twoje ataki nie są już tak częste, jak wcześniej. Nie musisz się obawiać. Zatrzymam to dla siebie. W końcu każdy ma prawo do swoich tajemnic. - stwierdziła, uśmiechając się delikatnie pod nosem.
- Jak to się stało, że tylko ty to zauważyłaś? - zapytał ,siadając na pomoście, pozwalając by, stopy swobodnie opadły w dół, zatrzymując się przed wodą.
- Kobieca intuicja, Itachi. Zresztą odrzuciłeś wszystkie zaproponowane przez Paina leki. Znikasz częściej niż zwykle, a gdy wracasz czuć od ciebie tą dziwną chakre. - wyjaśniła, wyliczając wszystko, co zdążyła już zauważyć.
- To ktoś z przeszłości. Medyk, którego nie chce mieszać w nasze sprawy. Mimo statusu poszukiwanych ninja, nie jesteśmy w takim niebezpieczeństwie jak ona. - mruknął niechętnie.
Czuł, że jest zobowiązany do utrzymania w tajemnicy faktu o istnieniu przeklętego medyka. Coś w nim samym buntowało się na myśl o tym, iż miałaby opuścić bezpieczne schronienie. Była cieniem jego przeszłości z czasów, gdy jego życie nie było tak skomplikowane.
Była duchem czasów wojny. Istniała, egzystowała, obok świata, który ją odrzucił. Skazał zupełnie tak, jak jego. Nikt nie pozostawił im wyboru. Yuzuriha ocalała, on zaś wybrał zniszczenie. Oboje zrobili to, by uchronić świat od dalszej wojny.
Shikuroi weszło już w krew udawanie, że była martwa. Pragnęła spokoju. Bała się wojny, czy ludzi chcących wykorzystać jej zdolności. Odmowa Sunie kosztowała jej klan wszystko. Neutralność ich zabiła.
On zaś miał krew na rękach. Odwrócił się przeciwko własnej rodzinie. Nie chciał widzieć kolejnej wojny, tym bardziej domowej. Nie, gdy przez drogie mu osoby przemawiała żądza zemsty. Pragnienie posiadania władzy.
- W porządku. Uważaj na siebie, Itachi. - dodała cicho, zostawiając go samego.
Uchiha odetchnął cicho, zamykając oczy. Pomoc białowłosej okazała się nieoceniona, gdyby nie jej umiejętności, choroba pochłonęłaby go znacznie szybciej.
Umieram.
Uśmiechnął się kpiąco, na tę myśl.
Spodziewał się, że prędzej umrze w walce, a tymczasem prawda wyglądała dużo zwyczajniej. Jego organizm był wyniszczony. Zostało mu kilka miesięcy życia. Z pomocą Shikuroi może uda mu się rozciągnąć ten czas do roku.
Musiał skonfrontować się z Sasuke. Musiał wiedzieć, że stał się wystarczająco silny, by dać sobie radę sam, gdy jego już zabraknie. Nie mógł odejść, wiedząc, że jego braciszek wciąż go potrzebuje.
Pozwolił sobie, choć na chwilę zapomnieć o tym, co go czeka. Wrócił myślami do tych dni, gdy spędzał czas w innym miejscu, na innym pomoście.
Wtedy to ona zawsze zakłócała jego spokój. Pojawiała się znikąd, często przynosząc ze sobą słodycze, wiedząc, że ma do nich słabość. Wiecznie uśmiechała się z zakłopotaniem. Mówiła zdecydowanie za nich dwoje, pozwalając mu milczeć.
Izumi
Nigdy nie traktował jej inaczej niż przyjaciółki. Mimo to wiedział. O jej uczuciu, którym go darzyła. Nie chciał wyprowadzać jej z błędu, że nic nigdy, między nimi by nie było. Odkąd pamiętał, traktował ją jak młodszą siostrę.
Izumi z kolei uważała, że jest jego przyjaciółką, licząc, że kiedyś zostanie jego żoną. Była jedyną dziewczyną, której pozwalał przebywać w swoim towarzystwie, co zostało przez wszystkich uznane jednoznacznie. Nie raz słyszał plotki, iż są parą.
W końcu został zmuszony do zabicia jej. Musiał poświęcić również ją, by ocalić Sasuke. To właśnie wtedy po raz ostatni wykrzesał z siebie ostatnie dobro.
Westchnął ciężko, wciąż doskonale, pamiętając wyraz jej twarzy, gdy zamknął ją w genjutsu, pokazując życie, jakiego zapewne by pragnęła.
Słowa podziękowania z ust Izumi były ostatnim ostrzem, które przepołowiło jego serce. Zabił ją, a ona ślepo zakochana w nim, cieszyła się, z iluzji, którą jej podarował, tylko i wyłącznie z sentymentu.
To wtedy uznał, że przywiązanie się do kogoś jest ograniczeniem.
Nie chciał i nie mógł sobie pozwolić na coś takiego. Absurd, zwany miłością zupełnie go nie obchodził. Był shinobi. Miał swoje cele, które musiał osiągnąć w ciągu roku, albo i szybciej.
Co miał zrobić z Shikuroi?
Był związany z nią, czy tego chciał, czy nie. Nie potrafił powiedzieć, co siedzi w głowie medyczki, mimo czasu, jaki spędził w jej towarzystwie. Niechętnie dzieliła się z nim myślami, rzadko opowiadając o przeszłości.
Po prostu była.
Z rozdrażnieniem, przyznał sam przed sobą, że to za mało. Jego chora obsesja na punkcie posiadania wiedzy, pragnęła dowiedzieć się o białowłosej więcej. Zwłaszcza że obiecał spełnić jedno jej życzenie, gdy nastanie jego czas.

Rok po zakończeniu Czwartej Wielkiej Wojny Shinobi

Wkroczyli do Konohy pod osłoną nocy niczym złodzieje. Cicho przemykali się pustymi uliczkami. Peleryny zasłaniały ich twarze, a oni sami czujnie rozglądali się, oczeukjąc na każdym kroku zagrożenia.
Woleli przebywać z dala od Liścia, nie czuli się tu swobodnie, mieli wiele grzechów na sumieniu, jednak wieść, że ktoś mógłby tu skrzywdzić Uchihę nie pozostawia im wyboru.  
- Idźcie przodem, pójdę po nią - mruknęła cicho Karin, odłączając się od towarzyszy.
Wiedziała, gdzie ma szukać Sakury, która wydawała się teraz jedynym ich sprzymierzeńcem. Haruno zrobiłaby wszystko dla Sasuke, co sprawiało, że Uzumaki czuła pewien spokój. Jej zauroczenie minęło, zamiast tego zaczęła czuć się odpowiedzialna za Uchihę.
Pragnęła jego szczęścia. Zrobił dla niej tak wiele. Miała wobec niego dług, którego nie spłaci. Mimo momentów, w których zwątpiła w niego, czy miała ochotę go zabić, za decyzję, które podejmował.
On.. Zawsze był.
Nie zapomniał o niej.
Dawało jej to nadzieję, że może w końcu i ona zazna spokoju. Uwolni się od demonów przeszłości.
Zatrzymała się przed jednym z domów, zauważając, że w oknie poruszyła się firanka, przez co drgnęła chcąc się wycofać, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie. Z ulgą spostrzegła postać Sakury, która wyraźnie uspokoiła się na jej widok.
- Pośpieszmy się - powiedziała cicho.
Bez słowa skinęła głową, podążając za kobietą.
W Wiosce było według niej zbyt cicho. Jakby coś wisiało w powietrzu i czekało na dogodny moment, by runąć na nich. Zdecydowanie Sasuke miał rację, a oni powinni wynieść się stąd jak najszybciej.
Z niejasnym poczuciem zagrożenia wbiegła za medyczką do szpitala, lawirując między kolejnymi korytarzami, aż wpadły do kostnicy. Nie zwróciła nawet uwagi, w którym momencie Suigetsu i Jugo zrównali się z nimi, czekając gdzieś w cieniu.
Za bardzo czuła się przytłoczona. Za bardzo nie chciała iść dalej, skoro to, tu zwykło się umieszczać zmarłych. Opornie stawiała kolejne kroki w stronę prosektorium.
Była sensorem, czuła, że to właśnie tam jest dziecko. Słabe, zbyt słabe. Do tego otaczało je coś… mrocznego. Pokonała ostatnie kroki, tkwiąc w jakimś amoku. Wszystkie jej nerwy wyły na alarm.
Spięta podeszła do chłopca, nieśpiesznie pochyliła się nad nim. Tak bardzo przypominał jej Sasuke. Nie miała wątpliwości, iż ojcem musiał być ktoś z Uchihów. Ostrożnie odgarnęła niesforne kosmyki grzywki z czoła dziecka, po czym mimowolnie przesunęła opuszkami aż za jego ucho.
Drgnęła, cofając dłoń jak oparzona. Nigdy nie miała styczności z Shikuroi, ale doskonale pamiętała aurę, która otaczała ludzi, uleczonych przez ten klan. On również ją posiadał, tyle że to mały Uchiha był tym mrokiem.
Sasuke...  
To dlatego, tak bardzo chcesz go ocalić.
To..  Jego syn.
*
Nie powinna tego robić. Ale to już się stało więc skąd u niej te nagłe poczucie winy? Zrobiła to, co było konieczne, a nikt inny nie wykonałby tego ruchu. Potrzeba zażegnania konfliktu, wiszącego nad nimi, była ważniejsza niż jedno życie.
Jedno życie, tak ważne, tak druzgocące.
Zbrodnia, jaką miała popełnić, na zawsze odciśnie swe piętno na jej istnieniu. Nie mogła jednak pozwolić, by Shikuroi żyli i byli związani z Liściem.  Zwłaszcza że te więzy nosiły inne ważne nazwisko, owiane równie złą sławą.
Uchiha
Westchnęła, próbując się uspokoić. Była jednym wielkim kłębkiem nerwów.
Przemogła się i zwróciła o pomoc do ANBU. To oni mieli chronić wioskę, więc musiała uderzyć tam, gdzie odniesie to jakiś efekt.
Chociaż to ona pociągała za sznurki, ostatecznie to oni przeleją niewinna krew.

*
- Mamy kłopoty. - słowa wypowiedziała bezwiednie; nim jeszcze napastnicy pojawili się w prosektorium.
To właśnie było te jej złe przeczucie, jednak nie spodziewała się oddziału ANBU. Co oni zamierzali zrobić? Nikt nie wiedział o ich przybyciu. Wyjątkiem była Haruno, która oddałaby zarówno duszę, jak i życie za Uchihę.
Ktoś musiał zaplanować to wcześniej, nie wiedząc o ich wizycie.
- Co wy tu robicie? - zdenerwowany głos Sakury świadczył, że również się tego nie spodziewała.
Nie chcieli konfrontacji, nie z ANBU. Od dawna woleli unikać mieszania się w  niepotrzebne walki. Nie potrzebowali ściągania na siebie uwagi. Woleli żyć jak cienie, zajmując się swoimi sprawami. Zwłaszcza że już zawsze będą kojarzeni z Sasuke, bądź Orochimaru. Zbędne było im obserwowanie każdego ich kroku.
- Mamy wyeliminować to dziecko. Zagraża Liściu - odparł jeden z zamaskowanych shinobi.
Karin zaklęła cicho pod nosem.
- Zabieraj go. Zatrzymamy ich tutaj. - Jugo spojrzał znacząco na czerwonowłosą.
Wiedział
Sztywno skinęła głową, po czym pochwyciła chłopca. Zręcznym ruchem, zarzuciła jego dłonie na swoją szyje, podtrzymując rękoma drobne, małe ciało by nie zsunęło się jej z pleców.
Wszystkie mięśnie miała napięte, widząc jak oddział shinobi szykuje się do ataku na widok jej zuchwałego czynu.
- Teraz - krzyk Suigetsu wibrował jej w uszach, zagłuszając wszystko inne.
Przemknęła pod jego ramieniem, gdy zamachnął się mieczem, odgradzając ANBU od niej. Kątem oka widziała, jak Jugo zatrzymuje kolejnych napastników.
- Liczymy na ciebie. - Usłyszała jeszcze ciche słowa Sakury, wybiegając z prosektorium, a Haruno zagrodziła za nią  ANBU drogę.
Odetchnęła cicho, kierując przepływ chakry ku stopom, pochylając się lekko do przodu, zaczęła biec. Nie oglądając się za siebie, pokładając wiarę w towarzyszy, skupiła się tylko i wyłącznie na tej małej istotce, którą trzymała.
Zabierze go bezpiecznie do kryjówki choćby i musiała zabić kogoś po drodze. Chłopiec był Uchihą i to nie byle jakim. Był najbliższą rodziną Sasuke, jego bratankiem.
Synem ukochanego brata Sasuke.

*
Istniała. Teraz był tego pewien. Stał tu, widząc zgliszcza budynków, strawionych przez ogień. Oto odkrył rozwiązanie zagadki. To Yuzuriha wiedziała najwięcej na temat choroby Itachiego. Mogła również uwolnić go od tej przeklętej obsesji. Zdjąć z niego ciężar, który spędzał mu sen z powiek. Udzielić odpowiedzi.
Rinnegan nie wykrył tu żadnej żywej duszy. Musiała zacząć szukać syna. Choć może od początku była gdzieś w okolicach Konohy? Może przegapił coś istotnego? Nie wiedział nic o Shikuroi.
Znałem Itachiego.
Nigdy nie związałby swojego losu z kimś, kto stanowiłby zagrożenie dla ich rodzinnej Wioski. Musiało istnieć inne wytłumaczenie, dlaczego chłopiec znalazł się w Liściu. Sasuke wierzył, że to niefortunny zbieg okoliczności. Fatum wciąż prześladowało jego rodzinę. Więc nie wiedział powodu, by i tym razem miało być inaczej. Zwłaszcza że przeklęty klan miał równie parszywe szczęście, co i Uchiha.
Wykonał szybko kilka pieczęci, przywołując trzy swoje kolny. Spojrzał na nie przelotnie i każdy z nich ruszył w inną stronę świata. On sam wybrał się w kierunku Konohy. Był ciekaw, jak dużo jego brat zdradził na swój temat kobiecie.
Czy zdawała sobie sprawę, że Itachi miał brata? Czy może Uchiha ukrył to przed nią, tak samo, jak zatrzymał jej istnienie wyłącznie dla siebie?
A jeśli... Ona była jego powiernikiem? Choć z początku uważał to za niemożliwe, teraz coraz bardziej był skłonny przyznać, iż była pokrewną duszą Itachiego. Spotkały ich dwa całkiem odmienne losy, byli swoimi odbiciami w lustrze.
Był pewien, że poznał ją, nim zdecydował się unicestwić klan. Czy to ona doprowadziła go do tej decyzji? Bał się, że może go spotkać taki sam los?
On zapewne by tego nie przeżył, w przeciwieństwie do Itachiego, był łatwym celem. Zapewne w wojnie domowej byłby jednym z pierwszych ofiar. Tymczasem to dzięki poświęceniu brata żył. Był ostatnim ocalałym. Tak sądził, aż dotąd.
Czy starszy Uchiha wiedział o swoim potomku? Czy świadomie stoczył z nim walkę na śmierć i życie, wiedząc, że zostanie ojcem? Czy do końca poświęcił się dla jego dobra?
Pogrążony we własnych myślach Sasuke omal jej nie przegapił. Aura tak podobna do tej, która otaczała dziecko. Do tego przemieszczała się zdecydowanie w podobnym tempie, co shinobi.
Przyspieszył, wyprzedzając Shikuroi, tak, że zatrzymał się na drodze kilka metrów przed nią.
- Sasuke! - wydusiła, zatrzymując się gwałtownie.
Nie wiedział, które z nich jest bardziej zaskoczone.
On, słysząc swoje imię z ust domniemanej medyczki, czy ona, widząc go tutaj.
Uchiha zlustrował ją spojrzeniem, czując się nieswojo. Wyglądała zdecydowanie za młodo, na młodszą od niego. A przecież musiała być w wieku Itachiego albo i być starsza od jego brata.
- Yuzuriha Shikuroi? - zapytał dla pewności.
- Zgadza się - odpowiedziała, zdając sobie sprawę, że musiał poczuć się zagubiony.
- Dlaczego nie jesteś razem ze swoim synem? - Ton Uchihy wydał jej się zbyt ostry.
Nie miał prawa odnosić się do niej tym tonem, skoro do tej pory najwyraźniej nie miał pojęcia o ich istnieniu. To, że jej syn znalazł się w niebezpieczeństwie, było i owszem jej winą. Jednakże nikt jej nie pomagał. Sama zgotowała sobie ten los.
Akihito mimo swego młodego wieku również zdawał sobie sprawę, w jak wielkim niebezpieczeństwie się znajduje. Był Smokiem i Uchihą. Jeśli jego oczy były potężne, tak ciało zdecydowanie było przeklęte.
- Czy Akihito jest w Konoha? Jest bezpieczny? - wyrzuciła z siebie na wydechu, nie zwracając uwagi na zaskoczenie, którego Sasuke nie zdołał ukryć.
- Do diabła! Nic już nie rozumiem. Mieszkasz w Kusa, co on robił w Liściu? Zwłaszcza w tym stanie? - warknął cicho, podchodząc do niej.
Yuzuriha zamarła, nie rozumiejąc. W jakim stanie? Co stało się jej dziecku? Dlaczego w takim razie Uchiha był tutaj, zamiast zostać w Wiosce ze swoim bratankiem?
- Nie rozumiem.. Nic nie rozumiem… Co mu jest?! Och dlaczego? Zamknął mnie w genjutsu, tym razem było na tyle silne, że musiało trwać cały dzień - wykrztusiła, czując, że świat wokół niej wiruje, a płuca z powodu paniki omawiają właściwej pracy.
- Znaleźli go na granicy z Suną, podobno użył Sharingana przeciwko patrolowi granicznemu z Piasku. Z początku sądzono, że jest martwy, ale dopiero później okazało się, że to chakra utrzymuje go przy życiu. Jego Sharingan był wciąż aktywny. - Wyjaśnił Sasuke decydując się na przemilczenie kilku spraw.
Widząc, jak źle zareagowała na wieść, że Akihito coś się stało, nie zamierzał mówić jej, że Konoha chciała zabić jej syna. Wciąż nie rozumiał, na czym polegało kekkei genkai przeklętego klanu, ale w połączeniu z więzami krwi Uchihów, chłopiec był wyjątkowy.
- Nie! Muszę szybko mu pomóc! On umrze.. Medicninja nie mogą mu pomóc. Gdzie jest teraz mój syn? - jej przerażone spojrzenie, przywołało w nim coś, czego już dawno nie czuł.
- Niedaleko stąd, moi przyjaciele zabrali go z Konohy - odparł.
Czuł się zobowiązany. Odpowiedzialny za życie dziecka, którego ojciec poświęcił wszystko dla niego.
Itachi, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zapewnić im bezpieczeństwo.



~*~
Dzień dobry!
Krócej niż zazwyczaj, bo to kolejny przejściowy rozdział. Ogółem podsumowałam sobie wszystko.. I wychodzi mi, że zostały 2 rozdziały + epilog xD Wiem, że wszyscy są szczęśliwi xD Ogólnie to przepraszam, że dodaje rozdział dopiero teraz. Niestety dopiero teraz zaczynam ogarniać się. Dostałam już nowe okulary, w planach są już soczewki, niestety oko dalej jest okropnie uciążliwe. Staram się jakoś, gdzieś znaleźć zawsze czas, żeby dopisać choćby i te kilka zdań. A czasami jak mam lepszy dzień, jak dziś to i kilka stron :D Pozdrawiam i do następnego ^^

Rozdział V

Kusagare pięć lat po masakrze klanu Uchiha


Zjawił się w Wiosce Trawy, ataki pojawiły się coraz częściej, a kłujący ból przy każdym oddechu stał się niejako częścią jego samego. Miał już dość tych wszystkich leków, które załatwiał mu Pain, wynalazków podsuwanych przez Sasoriego mających podobno złagodzić objawy choroby, jednak z marnym skutkiem. Do tego nie ufał Skorpionowi na tyle, by zażywać je bez mrugnięcia okiem. Kto wie czego dodawał do tych swoich specyfików. Równie dobrze mógł go powoli podtruwać i nie miałby o tym pojęcia, w końcu Akasuna miał hopla na punkcie trucizn. Na dodatek żadna z tych rzeczy, jakby na domiar złego, mu i tak nie pomagała; jego stan się pogarszał.
Z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z minuty na minutę - był boleśnie świadomy, że było coraz gorzej i gorzej.
Wyżarty w środku do cna, czuł się pusty. Niczym jedna z marionetek, wciąż żywy, ale nie słyszał już uderzeń swego serca, bądź stał się głuchy na jego bicie. Wolał udawać, że go nie ma, tak było łatwiej wykonywać misję, którą sam sobie wyznaczył.
Skazał swoją duszę na wieczne potępienie. Odarł ją z wszelkich uczuć, okrywając płaszczem lodu, by była bezpieczna. Nie mógł pozwolić sobie na więcej ran. Wystarczająco choroba komplikowała jego plany.
Potrzebował medyka i to nie byle jakiego. Kogoś, kto będzie mu w stanie pomóc, mimo stanu, w którym się znajdował. Potrzebował kogoś, kto jest równie przeklęty jak i on.
Shikuroi…
Wyklęty klan. Tylko ona mogła dokonać niemożliwego, a nawet on, posiadacz nazwiska Uchiha, musiał czasami liczyć na cud. Wszystko inne mógł wymusić za pomocą swojego kekkei genkai.
Stawiał krok za krokiem po leśnej ścieżce, wchodząc coraz bardziej między drzewa. Zgodnie z mapami Akatsuki, to tu w samym sercu puszczy stała kilka lat temu rezydencja Shikuroi. Według niego tylko tutaj, na znanym sobie terenie dziewczyna musiała czuć się bezpiecznie i ukrywać przez te wszystkie lata.
Z każdym kolejnym przebytym metrem przestawał się dziwić. W lesie było nienaturalnie cicho, wręcz upiornie, jakby był nawiedzony przez duchy zamordowanych tu medyków. Do tego rosłe korony drzew nie przepuszczały prawie słońca, przez co temperatura była wyjątkowo niska.
Akurat tu nie spodziewał się tłumu shinobi, czy medicninja poszukujących tajemnic przeklętego klanu. Słysząc opowieści na temat tego rodu w Kusa oraz widząc ten las sądził, że nawet najbardziej wytrwali i odważni zrezygnowali.
Poświęcali dusze.
Itachi musiał przyznać, że większej bzdury nie słyszał. Ale czuł swego rodzaju wdzięczność do tych plotkarzy. Utrzymali schronienie medyczki w miarę bezpieczne, a była mu potrzebna do wypełniania misji. Nie chciał nawet myśleć o tym, co by było gdyby wtedy jej nie poznał.
Wciąż pamiętał tamten dzień, jej przerażone spojrzenie i duże oczy. Nie potrafił zrozumieć tego nieludzkiego strachu. Trzymał ją w uścisku jak zaszczute zwierzę nie wiedząc, kim jest. Chakra emanowała z niej jaśniej niż fajerwerki. Gdyby dojrzał ją ktoś z klanu Hyuuga, nie zdołałaby opuścić Konohy.
Nieufność w jej słowach, czarny smok na jasnej skórze. Myślał wtedy, że śni, że Shisui zaszczepił mu w świadomości jakiś mało śmieszny żart podczas porannej walki, ale ona stała wtedy przed nim żywa z krwi i kości, o tak eterycznym wyglądzie.
Spotkanie, które pomogło podjąć mu decyzję. Ostatnia z klanu. Żyjąca i wyglądająca niczym duch. Ród, który odmówił udziału w wojnie. Wiedział to wszystko, podczas gdy jego własna rodzina planowała wojnę domową.
Sam na długo po tym, jak podjął już decyzję, będąc poza granicami Konohy, zastanawiał się, czy bez tego jednego spotkania postąpiłby tak samo. Była swoistym zapalnikiem w jego działaniach.
Cichy szelest wzbudził jego czujność.
Mignięcie jasnych włosów między drzewami spowodowało napięcie wszystkich mięśni.
Instynkt brał górę nad rozsądkiem. Wypaczone zmysły szalały, nie dając ani chwili zapomnieć, o tym, że właśnie trafił na trop swej zdobyczy,
Skierował chakrę ku stopom, by puścić się w pogoni za niczego nieświadomą dziewczyną. Biegł przed siebie, nie wydając przy tym żadnego dźwięku, odpychany przez chakrę od podłoża, nim jego stopy zdarzyły zetknąć się ze ściółką.  Dostrzegł ją przed sobą, idącą spokojnie z bukietem jakichś kwiatów w dłoni.
Nim przemyślał co robi, jego ciało wykonało ruch automatycznie. Po latach upływających na kolejnych misjach to dla Konohy, później dla Akatsuki stał się mordercą. Zabił zbyt wiele razy, by za każdym razem myśleć o konsekwencjach. O wpływie swych wyborów na koszmary, które potrafiły przyjść znienacka.
Cel miał pozostać żywy, to było najważniejsze w tej chwili.
Przyszpilił ją do drzewa, pod ich nogami rozsypał się rumianek, który wypadł z dłoni medyczki.  Jej krzyk był cichy, pełen strachu i bólu, gdy uderzyła plecami o konar drzewa. Rozpaczliwie próbowała się przed nim bronić. Zaciekle walczyła by odepchnąć go od siebie, ale Uchiha bez trudu złapał jej nadgarstki i uniósł nad jej głowę, gdzie przycisnął je do chropowatej kory jedną dłonią.
Gdy unieruchomił jej ręce, sięgnęła po inną broń, jednak i to Itachi przewidział blokując jej nogi swoją, uniemożliwiając jej kopnięcie go. Dopiero teraz przyjrzał się dziewczynie ledwo maskując zdumienie, które był pewien przez chwilę odmalowało się mu na twarzy.
Białowłosa wydawała się być w wieku Sasuke, co było niemożliwe. Gdy spotkali się po raz pierwszy był pewien, że są w tym samym wieku, ostatecznie mogła być niewiele młodsza od niego. Tymczasem przed sobą miał młodszą dziewczynę i nie miał pojęcia, czy jest medyczką, której szukał.
- Puść - cichy jęk, przepełniony trwogą poraził niemal wszystkie nerwy w jego ciele.
Sharingan zalśnił w jego oczach, a nieznajoma szarpnęła się w jego uścisku. Musiał być pewien. Zaczynał czuć, że popada w jakiś obłęd.
Głos się zgadzał… Ale jej wiek zdecydowanie temu przeczył!
Poświęcali dusze
Absurd, który rozpowiadali mieszkańcy Trawy nagle zmroził mu krew w żyłach. Coś zaczynało nie dawać mu spokoju. Myśl, że przegapił istotną rzecz była paraliżująca.
- Masz coś mojego.. proszę. - Dziewczyna podjęła jeszcze jedną próbę, a Itachi wbił w nią swoje chłodne spojrzenie.
- Gdzie i kiedy? - zapytał, próbując ogarnąć narastający chaos w swej głowie.
- Nowy rok w Konoha, siedem lat temu. Nosisz ją na szyi - wymamrotała cicho, wpatrując się w jego oczy.
Itachi nie mógł uwierzyć, że to jednak ona. Minęło tyle lat, a Shikuroi wyglądała, jakby  wydarzenia, o których rozmawiali miały miejsce nie dalej jak dwa lata temu.
- Przyszedłem odebrać swoją przysługę - powiedział spokojnie, tonem wypranym z wszelkich emocji.
Obserwując uważnie medyczkę, puścił jej dłonie i odsunął się dwa kroki w tył. Nie umkneło jego uwadzę, że wyraźnie odetchnęła z ulga, gdy się cofnął.
Yuzuriha roztarła bolące nadgarstki, patrząc wciąż pod nogi. Bała się. Wiedziała, że ten moment kiedyś nadejdzie, ale nie spodziewała się, że przyjdzie im się spotkać w taki sposób. Czuła, że żołądek zacisnął jej się w jeden wielki supeł, a do gardła podeszło przerażenie, mieszkające od dawna w każdym zakamarku jej ciała.Sama nie wiedziała czego się spodziewała. Był Uchihą, który wymordował cały swój klan. Do dziś przeklinała dzień, w którym postanowiła uczcić swoje urodziny w Liściu. Jak i pomysł o podarowaniu chłopakowi zapasu chakry. Obwiniała się. Nie wiedziała, co doprowadziło do tak tragicznych zdarzeń, ale łuska z jej tatuażu na pewno mogła mu w tym bardzo pomóc.
- Więc czego potrzebujesz? - zapytała cicho.
Niepewnie podniosła głowę, spoglądając w jego zimne oczy, mając wrażenie, że wpatruje się w otchłań. Sharingan zdążył już zniknąć, co nie znaczyło, że dodawało jej to otuchy. Równie dobrze mogła być już pod wpływem genjutsu i nie zdawać sobie z tego zupełnie sprawy. W końcu nieraz spoglądała w jego tęczówki, gdy lśnił w nich Sharingan.
- Muszę wiedzieć, co mi jest. - Oznajmił starając się by jego głos brzmiał naturalnie, jednak kryło się w nim jakaś dziwna nuta.
- W porządku - zgodziła się cicho.
Z wolna ruszyła przed siebie wiedząc, że tutaj w środku lasu nie jest w stanie odpowiedzieć na jego pytanie. Musiała zabrać go ze sobą do domu, a raczej tego, co z niego zostało. Mieszkanie w ruinach rezydencji nie uznawała za coś strasznego, wręcz przeciwnie, tylko tam mogła zasnąć bez strachu.
Szli w milczeniu i Yuzuriha oddałaby chyba wszystko, byle by Uchiha nie przewiercał jej na wskroś spojrzeniem, przez co omal kilka razy się nie potknęła. Po chwili ich oczom ukazały się pozostałości budynków, które kilka lat temu pełniły rolę siedziby klanu Shikuroi. Teraz smętnie stały niektóre poczerniałe ściany grożąc w każdej chwili zawaleniem, prócz jednego małego budynku gospodarczego, odsuniętego nieco na ubocze. Za czasów swej świetności musiał pełnić rolę magazynu  na żywność, choć i tego medyczka nie była pewna. Być może mieszkali w nim przyjezdni. Nie potrafiła przywołać wspomnień dotyczących tego miejsca. W myślach wciąż widziała ogień pożerający wszystko co kochała. Słyszała bluźniercze głosy, tych, którzy skazali ją na samotność.  To miejsce stało się jej azylem jak i przekleństwem.
- Zapraszam - powiedziała, otwierając przed Itachim drzwi, które ledwo trzymały się w zawiasach. Zaczekała, aż wejdzie do środka po czym dołączyła do niego, ostrożnie zamykając drzwi, nie chcąc uszkodzić ich jeszcze bardziej. Od razu przy kolejnym oddechu poczuła znajomy zapach suszonych ziół, który od zawsze kojarzył jej się z domem.
Jeśli Uchiha miał coś do powiedzenia na temat miejsca jej zamieszkania, zatrzymał to dla siebie. Z obojętnym wyrazem twarzy zlustrował mały pokój. Na wprost nich pod oknem stało wąskie łóżko. Wzdłuż ściany na lewo stały regały wypełnione książkami, które udało jej się uratować oraz  słoiczki z suszonymi ziołami. Po prawej zaś stała mała komoda oraz znajdowały się drzwi prowadzące do kuchni i łazienki.
- Ściągnij płaszcz i koszulkę -  powiedziała, chcąc mieć to już za sobą.
- Dopiero co cię zaatakowałem, a ty już mnie rozbierasz? - zapytał unosząc jedną brew ku górze.
Yuzuriha widząc jego spojrzenie, czuła jak na jej policzki wkrada się rumieniec. Nie potrafiła jednak określić, czy to z zażenowania, czy też złości, że Uchiha bawi się jej kosztem.
Wbiła w niego swoje spojrzenie, zaciskając mocno usta podczas, gdy Itachi z kpiącym uśmieszkiem na twarzy rozpiął płaszcz. Jego oczy zionęły chłodem, jakby całe to przedstawienie miało ją tylko upokorzyć.
Nie wiedziała dlaczego to robi. Obiecała mu pomóc, a on zachowywał się jak zwykły dupek. Choć czego mogła się spodziewać po mordercy całego klanu?
- Napatrzyłaś się? - prychnął.
Yuzuriha przełknęła z trudem przekleństwo, które cisnęło jej się na usta. Wbrew sobie musiała przyznać, że ten arogancki drań jest przystojny. Dobrze zarysowane mięśnie, mimo jego szczupłej budowy ciała. Do tego przydługie włosy zebrane w kucyk na karku, choć i tak kilka kosmyków okalało jego twarz, dodając mu jedynie uroku. Wszystko to dopełniały oczy.. Oczy emanujące chłodem, nadające mu wyraz kogoś nierealnego.
- Owszem, kładź się - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
Wykonała powoli serie pieczęci, z wolna podchodząc do łóżka, na którym leżał już chłopak i obserwował ją nieufnie. Jej dłonie otoczyła ciemna, niemal czarna chakra, tak bardzo typowa dla jej klanu.
- Zamknij oczy - poprosiła cicho, przykładając jedną z dłoni do jego oczu, a drugą na klatce piersiowej.
Uchiha spiął się, czując dotyk jej chłodnej dłoni na swojej skórze. Czuł się niemal bezbronny. Zasłoniła mu oczy, pozostawiając w niewiedzy na swe działania. Równie dobrze mogła go zabić.
Mimowolnie zacisnął rękę na jej nadgarstku, nie potrafił nikomu zaufać. Nie po tym co zrobił. Nie, gdy był poszukiwanym shinobi.
- Puść, jestem tylko medykiem. Nie mogę zrobić ci krzywdy - westchnęła Shikuroi.
Rozumiała jego obawy, sama nie wiedziała, czy potrafiłaby się zdobyć na coś takiego. Nie mogła się obronić przed żadnym atakiem, a leczenie samej siebie wydawało się jej zbyt wielką ceną.
Wysłała chakre w głąb jego ciała szukając czegoś, jakiegoś objawu choroby Uchihy. Przyczynę znalazła niemal od razu. Zaskoczona nie wiedziała co zrobić, ani powiedzieć. Ostrożnie odsunęła dłonie, kładąc je sobie na kolanach.
- Ty umierasz… - wyszeptała cicho, czując, że przepełnia ją smutek. Nikomu nie życzyła takiego losu..
- Jakbym o tym nie wiedział - odparł drwiąco.
Nie potrafił powstrzymać się od złośliwości. Nie potrafił znieść jej pełnego współczucia spojrzenia, mimo iż był dla niej zupełnie obcą osobą. Nie chciał by ktoś się nad nim litował, a już zwłaszcza jakaś zapomniana przez świat medyczka. Sierota z przeklętego klanu.
Była tą Shikuroi, a on tym Uchihą.


*


Rok po zakończeniu Czwartej Wielkiej Wojny Shinobi


Wkroczył do Wioski Trawy rozglądając się zaskoczony. Nie pamiętał, by odwiedzał samą Kuse. Nigdy nie miał potrzeby, ani też nie widział nic interesującego w tym miejscu. Wiedział, że wszystko zostało niemal zniszczone podczas Trzeciej Wojny. Teraz to miejsce zdecydowanie odbiegało wyglądem od innych Wiosek. Tamte zdarzenia wyraźnie musiały odcisnąć tu swe piętno, a ludność do tej pory nie przywykła do pokoju.
Zatrzymał się przy dość dużej tablicy, starając się rozgryźć znaczenie numerów i terenów, które były zaznaczone wokół Kusagakure. Mapa przedstawiała ziemie należące do Trawy z dziwną numeracją. Samo centrum, które jak mniemał musiało być Wioską z siedzibą Kage oznaczono jedynką
Kierując się tymi wytycznymi, on znajdował się w punkcie czwartym. Nie miał zaś pojęcia, gdzie szukać dawnego miejsca zamieszkania Shikuroi. Nie spodziewał się, że wizyta tutaj tak się skomplikuje. Chciał załatwić wszystko bez zwracania na siebie niepotrzebnej uwagi. Z ciężkim westchnieniem skierował się w stronę domów.
Dlaczego wcześniej odrzucił Trawę ze swojej listy?
Ach…
Teraz już wiedział. Wiedział, że wspomnienia Itachiego były niekompletne. Pokazał mu tylko, tą część, którą chciał się z nim podzielić. Pozbawioną jego osobistych odczuć, intencji. Powinien domyślić się już wcześniej. Był za bardzo pochłonięty sobą, był zbyt dużym egoistą, by to zauważyć.
Nigdy nie dowiedział się, jak jego brat poznał Shikuroi. Mimo iż nosił w pamięci wspomnienia z wczesnych lat dzieciństwa Itachiego, tego spotkania w nich nie było. Jakby coś takiego nie miało miejsca. Jednak później przewijała się sprzeczka, którą i on pamiętał.
Kłótnia o ten dziwny kamień, który starszy Uchiha nosił przy sobie niczym talizman, twierdząc, że to prezent. Sasuke był pewien, że to właśnie wtedy po raz pierwszy usłyszał o Shikuroi, choć ów nazwisko nic mu nie mówiło. Zresztą musiał przyznać - żadne rody nie interesowały go tak, jak uwaga brata, będąca wówczas cenniejsza niż złoto.
Otaczająca ciemność, Sasuke….
Słowa uparcie wracały, nękając go swym istnieniem. Wierzył, że było w nich coś ważnego. Coś, czego nie potrafił określić, jednak intuicja nie dawała mu od dłuższego czasu spokoju. Jakby był coraz bliżej rozwiązania ich tajemnicy.
Zapytawszy napotkanego staruszka o drogę, ruszył w stronę okręgu dziewiątego. Według niego to, tam znajdzie las, a w nim ruiny, których szuka.
Wciąż zastanawiał się w jakich okolicznościach Itachi spotkał Yuzurihe. Jak bardzo był z nią związany, iż postanowił ukryć wszelkie wspomnienia z nią związane? Zupełnie jakby nigdy jej nie poznał. Choć.. Teraz Sasuke był już pewien, że jego starszy brat po opuszczeniu Wioski musiał szukać pomocy u przeklętego medyka.
Sam by tak zrobił, zamiast tego zmarnował niemal dwa lata, szukając tak naprawdę niczego. Gdyby tylko wiedział, że Shikuroi żyję… Sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej. A mały Uchiha mógłby nie znaleźć się w takim niebezpieczeństwie.
- Ej ty! Czego tu szukasz? - Usłyszał za sobą jakiś głos, przez co się rozejrzał.
Osobą, która go zaczepiła, był jakiś młody chłopak, na oko Sasuke miał nie więcej niż czternaście lat. Stał oparty o jedno z drzew na samym początku lasu, do którego zmierzał. Ubrany w bawełniane granatowe spodnie, wyraźnie na niego za duże, ściągnięte w pasie sznurkiem i szarą koszulkę. Stopy miał bose, twarz nieco wychudzoną o ostrych rysach. Brązowe włosy nachodziły mu na oczy, w kolorze soczystej zieleni.
- Jestem medykiem z Konohy, chciałem zwiedzić ruiny rezydencji Shikuroi - odparł spokojnie.
Wolał nie mówić, kim tak naprawdę jest, a był pewny, że medyków przewinęło się tu mnóstwo, więc jeden w tą, czy w tamtą nie zrobi nikomu różnicy.
- Nic tam nie ma, zresztą mieszka tam wiedźma i nikt się tam nie zapuszcza -  odpowiedział chłopak przyglądając się cały czas uważnie Sasuke.
- Wiedźma? - powtórzył zaskoczony Uchiha.
- No tak. Mieszka od dłuższego czasu w ruinach. Przychodzi i pomaga chorym, a w zamian za to starsi dają jej jedzenie - wyjaśnił.
Mężczyzna od razu pomyślał o kobiecie, której szukał. Słowa tego dzieciaka idealnie ja obrazowały. Była medykiem, więc mogła pomagać mieszkańcom wioski, a ruiny były jej domem…
- Jak wygląda? - zapytał, choć zaraz się przeklął za to w myślach. Nie miał przecież żadnych wskazówek na temat jej wyglądu, poza tym, że powinna być nieco starsza od niego.
- Jest młodsza od Ciebie, niska za to ma długie białe włosy, które nosi związane w warkocz, a no i ma niezłe... - mówiąc ostatnie słowo zrobił obsceniczny gest dłońmi przy swojej klatce piersiowej, przez co Sasuke miał ochotę go uderzyć.
- To wszystko? - zapytał choć wiek jaki podał ten smarkacz zdecydowanie mu się nie zgadzał.
- Ach! Nosi jeszcze bandaż na lewej ręce - dodał uśmiechając się szeroko, zadowolony, że udało mu się przypomnieć coś tak istotnego. - Kiedyś z dzieciakami założyliśmy się o to, który zobaczy co jest pod nim, bo wiedźma zawsze kąpie się przy wodospadzie. Wszyscy stchórzyli, że rzuci na nich klątwę, ale ja widziałem! - dodał dumny z siebie.
- Więc, co pod nim ma? - zapytał Sasuke siląc się na spokojny ton, choć zacisnął dłoń w pięść czując złość. Jeśli jego podejrzenia były słuszne, ta kobieta była jego rodziną, a ten dzieciak od tak ją podglądał, gdy była nago.
- Tatuaż! Wielkiego czarnego smoka! Prawie jak ci z przeklętego klanu - parsknął po czym przechylił lekko głowę, wbijając jeszcze bardziej w niego swoje spojrzenie.
- Co? - zapytał Uchiha.
- Przypominasz go. - Stwierdził z nienacka.
- Kogo?
- Tego dzieciaka, który szwęda się za wiedźmą. Jesteś jego ojcem? Podobno pojawiał się tu kiedyś, ale wtedy mieszkałem w piątym kręgu. Do tego nikt spoza dziewiątki nie wie, że tu bywał. Tak nastraszył starszych, że od tamtej pory traktują ją jakby była jakimś bóstwem - odparł, wzruszając ramionami.
- W takim razie skąd ty o tym wiesz? - zapytał nieco podejrzliwie Uchiha.
- Och.. Dzieciaki mi powiedziały. Tamten mężczyzna nosił płaszcz w chmury, więc to chyba nie możesz jednak być ty. Ich wszystkich zabito. - stwierdził.
Uchiha zaś poczuł jakby zabrakło mu tchu.
-  Mogę się jakoś odwdzięczyć za te informacje? - zapytał przez zaciśnięte gardło.
- Jasne! Mimo że jesteś medykiem, pewnie masz jakieś kunaie. Tutaj są na wagę złota - wyjaśnił uśmiechając się szeroko.
Mężczyzna do kabury przypiętej do paska na prawym boku, wyjmując dwa kunaie. Trzymając je między palcami, za ostrza, wyciągał dłoń w kierunku nastolatka. Dzieciak chwycił szybko broń, jakby się bał iż Uchiha się rozmyśli. A Sasuke nie mógł nie dostrzec zachwytu malującego się na jego twarzy.
Bez słowa zostawił go, wiedząc, że i tak pewnie nie zauważy teraz jego nagłego zniknięcia. Skierował się między drzewa, szukając, czegoś co było kiedyś ścieżkami. Krzewy przez lata urosły tak bujne, że przeprawa przez ten gąszcz wydawała się nie lada wyzwaniem.
Spojrzał w głąb lasu nie wierząc, że ktoś był na tyle szalony by mieszkać w samym jego sercu. Drzewa wydawały mu się milczącymi strażnikami, tylko nie wiedział, czy las miał chronić Shikuroi przed resztą świata, czy też na odwrót.
Zwłaszcza teraz, gdy podobno Yuzuriha odwiedzała wioskę, a on najzwyczajniej w świecie nie widział, by ktoś tędy chodził. z każdym kolejnym krokiem, zapadał się coraz bardziej w ciemność, choć doskonale wiedział, że dopiero co minęło południe, a słońce grzało mocno. Tutaj zaś zupełnie można było o tym zapomnieć. Rozłożyste korony drzewa, nie przepuszczały światła. Czuł, jakby otaczał go mrok.
Otaczająca ciemność, Sasuke….
Sasuke zamarł, rozumiejąc już.
To, co brał za bełkot umierającego, wcale tym nie było. To były słowa wskazujące na jej istnienie…  
Otacza ją ciemność, Sasuke….



~*~


Od Zek:
Jak już pisałam przy updacie stanu rozdziału, oczy mi nawaliły. Co by Wam wyjaśnić, a raczej przybliżyć co mi jest. Dostałam od losu magiczne combo wad genetycznych wzroku. Kilka lat temu zaczęłam mieć problemy i od tamtej pory ratowałam wzrok w lewym oku, co jak się okazało jakiś czas temu, na marne. Moje nerwy są zbyt słabe i po prostu tracę wzrok w tym oku co wiąże się z niesamowitym bólem jakby mi ktoś miażdżył czaszkę. Są dni, gdy nim już nic nim nie widzę - wtedy jest ok. Ale jak zaczynam widzieć, to przychodzi ból, co jest związane również z moimi wadami genetycznymi i dosłownie mam ochotę ściany drapać.
Stąd nie wiem kiedy następny rozdział - dodam go jak uda mi się do napisać :)
Wszelkie błędy, braki przecinków i inne chochliki mieszkające w tekście poprawię we wtorek.
Pozdrawiam ^^

Przeczytałaś/eś?
Zostaw po sobie jakiś ślad!
Tobie zajmie to chwilę, a mi sprawi ogromną radość.